Gamar Dżiobat Tbilisi – czyli „Dzień dobry Tbilisi”! Lądujemy o 4 rano czasu lokalnego (plus 2 godziny w stosunku do czasu środkowoeuropejskiego). Bierzemy dwie taksówki i jedziemy do z góry upatrzonego hostelu - „kultowego” domu Iriny Japaridze. Świetna lokalizacja, niedaleko stacji metra Marjanishvili, niesamowite miejsce – wielkie mieszkanie zaadaptowane tak, by mogło w nim przenocować w porywach do 50 podróżników z całego świata. Atmosfera kosmopolityczna, są Polacy, Izraelici, Słowacy, Francuzi, Hiszpanie. Polecamy filmik na Youtube, zmontowany przez samą Irinę, oddający klimat tej przystani dla wszystkich backapkerów: http://pl.youtube.com/watch?v=9LlYGFLT8IU . Dostajemy 5-osobowy „apartament” i idziemy spać.
Po odespaniu podróży, zrywamy się ok. 13. Jedziemy metrem do centrum. Chcemy przysiąść gdzieś żeby wypić kawę, poczuć klimat miasta i ustalić dalszy plan działania, ale okazuje się, że w Tbilisi nie ma zwyczaju ustawiania stolików na zewnątrz knajpek i kafejek, a wnętrza są „klimatyczne”, ale najczęściej klaustrofobiczne i dość mocno zadymione. W końcu w samym centrum trafiamy na mekkę turystów – zamkniętą dla ruchu samochodowego uliczkę, wzdłuż której znajduje się kilka knajp z sympatycznymi, zacienionymi ogródkami. Ich minusem są tylko dwa-trzy razy wyższe niż gdzie indziej ceny - czyli za pivko zamiast 4 płacimy 10 PLN. Mimo to spotykamy tu Polaków : )